Spokojny wieczór. Dyżurka. Nagle ciszę przeszywa dźwięk telefonu. Odbieram. „Telefon zaufania, słucham…” Po drugiej stronie odzywa się młody kobiecy głos – drżący, niepewny. Zdania się zacinają, ale już po chwili opowieść nabiera tempa, a długo tłumione słowa płyną nieprzerwanym potokiem.
Dzwoni, dajmy na to Ania. Jest na początku ciąży, została sama, bo chłopak, choć starszy od niej, okazał się nieodpowiedzialny – zostawił ją na wieść o dziecku. W decyzji takiej wspiera go, co dziwne dla mnie… matka.
Ania jest bardzo dzielna, studiuje, pracuje, ogarnia rzeczywistość, ale psychicznie jest jej naprawdę ciężko. Głos drży, łamie się, Ania płacze. Trudno poukładać na nowo życie, trudno porozumieć się z najbliższymi, z koleżankami. Trudno prosić o pomoc. Trudno też przyjąć, że ukochana osoba stchórzyła w chwili próby. Ania jednak wie, że chce urodzić dziecko.
Wsparcie tak dzielnej, zaradnej i, co tu dużo mówić, ujmującej dziewczyny, przychodzi zupełnie naturalnie, bez wysiłku. Współczucie dla niej miesza się z podziwem. Na zakończenie rozmowy umawiamy się na kolejny kontakt. A potem… zaczynam działać! Przekazuję informacje o potrzebach Ani do naszych wolontariuszy z zespołu pomocowego oraz prawnego. I zaczynamy szukać rozwiązań prawnych, ciuszków dla maluszka, a wśród naszych wolontariuszy terenowych – ciepłej, otwartej osoby w pobliżu miejscowości Ani, aby miała na co dzień, niedaleko „życzliwą duszę”.
Taki wieczór spędzony w dyżurce należy do udanych. Właśnie po to spędzamy codziennie 5 wieczornych godzin przy telefonie, mailu i czacie – by kobieta, która znajdzie się w trudnej sytuacji w związku z ciążą, nie została sama…